sobota, 21 marca 2015

Motywacja

Mam plan! Wiem, co zrobić, żeby zmienić coś w swoim życiu. Żeby schudnąć, żeby się nauczyć, żeby posprzątać, cokolwiek. Układam misterny plan, dopracowuję każdy szczegół, wiem co i kiedy muszę zrobić i... No właśnie, i na tym się kończy. 

90% moich planów zaczyna i kończy się w mojej głowie i nie potrafię zsynchronizować myśli z działaniami. Jakaś bariera nie do przeskoczenia. Niby wszystko wiem, a jednak ten pierwszy ruch jest jakoś dziwnie niewykonalny.

Znasz to? Nagle wracasz do domu, drzwi się zamykają, siadasz na kanapie i... jesteś innym człowiekiem. Gdzie ta energia? Gdzie Twój plan?

Mi wystarczy jakiś drobny szczegół, żebym przyjęła to za idealną wymówkę do nicnierobienia. Wystarczy, że tramwaj się spóźni, a w głowie pojawia się milion myśli. "No tak, teraz to zanim wrócę do domu, to już nie będzie na nic czasu..." A tramwaj spóźnił się zaledwie 10 minut. Mi wystarczy, żeby odwołać zaplanowane porządki, a domowy trening to już obowiązkowo.
Czasem najłatwiej jest zrzucić winę na kogoś. U mnie idealną "ofiarą" jest Mąż - jedno spojrzenie, jedno słowo, i nagle motywacja spada do minimum. "Aaaaaaa chcesz oglądać film? Nie nie, nie potrzebuję komputera, tak możesz obejrzeć. Nie, dziś nie ćwiczę. Tak, na pewno..." W głębi duszy pojawia się ulga "ufff nie muszę tego dziś robić", a wszelkie wyrzuty sumienia są szybko gaszone - "no przecież chciał obejrzeć ten film, a mamy jeden komputer, najwyżej jutro poćwiczę, jeden dzień mnie nie zbawi, tyle czasu nie ćwiczyłam..."

Bardzo ciężko jest się zmobilizować, zrealizować plan. Najtrudniej jest po prostu wstać, ruszyć tyłek z tej kanapy. 
Macie na to jakiś pomysł? Ja w tym momencie nie mam żadnego. Mam tylko nadzieję, że mi się uda. Że tym razem wytrwam, że będzie inaczej.

Jestem już zmęczona tym, że nie potrafię się uwolnić od swoich myśli, od mojego wewnętrznego lenia. Nauczyłam się, że trzeba walczyć ze swoimi słabościami, nie można pozwolić aby nasze lęki czy przyzwyczajenia zawładnęły nami.

Mam lęk wysokości. Kilka lat temu do portu przypłynęły wojenne statki, można było zwiedzać je za darmo. Weszliśmy na pokład, po drabince na wyższy poziom, obeszliśmy cały statek wzdłuż i wszerz i trzeba było schodzić. Podeszłam do krawędzi statku, miałam zejść na dół po tej samej drabince, spojrzałam w dół i totalny paraliż. Nie było wysoko, jakieś 3 metry do dolnego pokładu, ale za barierką była woda. Środek zimy, wieczór, ciemno - boję się ciemności, nie umiem pływać, jest wysoko... Pamiętam, że stałam przy tej krawędzi i nie mogłam zrobić pierwszego kroku, obrócić się i wystawić nogą za barierkę. Kilkuletnie dzieci biegały po pokładzie, wchodziły i schodziły po drabinie, a ja, stara krowa, miałam z tym wielki problem. Nie pomagało nic. Ani to, że na dole stał On i obiecywał, że mnie będzie trzymał. Ani to, że wokół mnie było sporo innych ludzi, którzy byli świadkami mojego stanu. Ja wciąż stałam przy krawędzi i widziałam siebie jak spadam do wody. Czułam presję, "no schodzisz w końcu?, po co tu wchodziłaś jak wiesz że się boisz?" -"Bo trzeba walczyć ze swoimi słabościami!" -"Nie możesz z nimi walczyć w innym miejscu tylko akurat tu i teraz? Zimno jest!"
Ostatecznie zebrałam się w sobie i jakoś zeszłam. Może nie jest to jakiś mega wyczyn, ale dla mnie był to wtedy ogromny sukces.
Trzy lata później mimo tego samego lęku wysokości wykupiłam za 17 funtów bilet na London Eye i kolejny raz walczyłam z lękiem wysokości.
Kilka razy w roku wchodzimy z Mężem na osiedlową wieżę widokową, stoję wtedy na sztywnych nogach, kurczowo trzymając się barierki przy schodach, niecierpliwie czekam aż padnie magiczne "schodzimy". Ale stoję. Walczę. Czasem, jak mam dobry dzień, to nawet wejdę na środek, a raz zdarzyło mi się nawet podejść do barierki przy krawędzi platformy i spojrzeć w dół.

Wszystko tkwi w naszej głowie. Źródła wszelkich niepowodzeń i porażek. Nic się samo nie wydarzy, jeśli nie będziesz nad tym pracować. Walcz ze swoimi słabościami, uwolnij się od myślenia "nie chcę, nie mogę, nie dam dziś rady". Jeśli naprawdę czegoś chcesz, to zrobisz to! Nie zastanawiaj się, czy masz dziś ochotę na odrobinę sportu. Po prostu wstań i to zrób. Im dłużej myślisz, tym więcej wymówek znajdziesz. Działaj automatycznie, jak zaprogramowane urządzenie. Zastanów się, co Cię ogranicza. W moim przypadku jest to kanapa. Nie dopuść do tego, żeby kanapa pokonała Ciebie. Jak już usiądziesz, to dziś nie wstaniesz. To będzie kolejny dzień, w którym powiesz sobie "nie, dziś jestem zmęczona, jeden dzień nie zrobi różnicy". Jeden dzień nie, ale zastanów się ile tych dni już było? Chcesz odpocząć? Nastaw budzik. To działa. Dwadzieścia minut relaksu, drrrrrrrrrrryyyyyynnnnn, i przypominasz sobie "miałam posprzątać/włączyć interaktywny kurs angielskiego/zrobić trening".

Sprawdź to, pokonaj swojego wewnętrznego lenia. Uwolnij się!


A w ramach małej motywacji polecam dwa krótkie filmy.










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz