Poniedziałek to dobry dzień aby coś zacząć. Aby zacząć
dietę, uprawiać sport, uczyć się. To działa na zasadzie noworocznego
postanowienia, ale jest o tyle fajne, że nie musimy czekać do kolejnego Nowego
Roku. Można też coś zaczynać od nowego miesiąca, ale na mnie bardziej
motywująco działa poniedziałek jako początek nowego tygodnia.
Już nie pamiętam ile razy zaczynałam dietę od poniedziałku…
Ile razy w środku tygodnia nagle zmieniałam plany i po zjedzeniu kebaba
myślałam: „no dobra, w tym tygodniu nie wyszło, ale od następnego
poniedziałku…” W ogóle, to uważam, że
zaczynanie diety od jutra czy od poniedziałku jest słabe, bo działa na zasadzie
„dobra, dziś jeszcze zjem ostatnią paczkę chipsów ale od jutra…”. I jutro znowu
to samo.
Przerobiłam w swoim życiu dziesiątki diet, z różnymi
skutkami, ale najczęściej to było na zasadzie ‑10kg, +10kg. I tak w kółko.
Odchudzam się od 15 lat i po tylu latach jestem już tym zmęczona. Posiadam w
swojej garderobie dwa zestawy ubrań: na lepsze i gorsze czasy. Obecnie od
dłuższego czasu mam ten gorszy czas, a garderoba powoli wymaga wymiany. Od
miesięcy tłumaczę sobie, że nie ma sensu kupować nowych spodnie teraz, bo
przecież zamierzam schudnąć. I tak mija kolejny miesiąc…
Postanowiłam, że tym razem będzie inaczej. Tym razem nie zaczynam
się odchudzać. Zaczynam zmieniać swoje życie. Sposób żywienia, aktywność
fizyczna, dbanie o zdrowie i urodę, a może jeszcze organizacja domu. Od
jakiegoś czasu jestem niewolnikiem swojego ciała i swojego domu. Walczę z
nadprogramowymi kilogramami, ale nie wiem czemu ciągle przegrywam. Moje mysli
krążą wokół tego co zrobić, żeby schudnąć, ale mózg nie współpracuje z ciałem.
Jestem zła na siebie, na Męża, na cały świat. Nie dopinam spodni i już obrywa
się Mężowi. Nie widzę efektów na wadze i idę do kuchni po ciastko, bo skoro i
tak waga nie spada, to po co się ograniczać. Wracam z pracy do domu i narzekam,
że okna brudne, ale włączam komputer i nagle robi się godz 22. (Swoją drogą,
komputer ma niesamowitą moc zaginania czasoprzestrzeni… ) Powtarzam sobie, że
od jutra to już na pewno będę chować naczynia z suszarki, ale kolejnego dnia
znowu układam mokre na suche aż w końcu przestają się mieścić. Wstyd mi, kiedy
nie umiem wskazać turyście drogi po angielsku i przeklinam wszystko obiecując
sobie, że muszę się w końcu nauczyć języka, ale mijają lata a ja nadal nie
potrafię powiedzieć, że do dworca to prosto i na lewo.
Wszystkie swoje porażki na linii ciało-dom tłumaczę brakiem
czasu. Ale analizując mój dzień, to w zasadzie wracam do domu o 17-18 i do 22
siedzę na kanapie, więc nie można tego nazwać brakiem czasu. Jestem na czasie z
większością programów kulinarnych i talent show, a ostatnio nawet zaczęłam 4
sezon kultowego Beverly Hills. Biorąc pod uwagę, że jeden odcinek trwa 40 min,
a w każdej serii jest ok 30 odcinków, to
na samo BH90210 poświęciłam w ostatnim czasie 60 godzin. To 2 miesiące
regularnej codziennej gimnastyki.
Do Nowego Roku zostało ponad 9 miesięcy. Do nowego miesiąca
2 tygodnie. Dziś jest poniedziałek, więc może to dziś jest TEN dzień, aby
uwolnić siebie. Aby zacząć robić coś dla siebie, dla zdrowia, dla domu, dla
innych.
Trzymajcie za mnie kciuki! Ten blog będzie moim dziennikiem,
w którym postaram się udowodnić, że zmiana stylu życia nie wymaga aż tak dużo
czasu i pieniędzy, a nawet może być przyjemnością.
A Wy macie jakieś plany na kolejny tydzień? Co działa na Was
motywująco, a co sprawia, że wszystkie plany legną w gruzach? Macie jakieś
pomysły na to, żeby uwolnić siebie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz